piątek, 21 września 2012

"Żony i kochanki Henryka VIII" - Kelly Hart

 
    Tytuł: "Żony i kochanki Henryka VIII"
Autor: Kelly Hart
Gatunek: historyczna/biografia
 Ilość stron: 303


     Jak sądzę nie trudno domyślić się treści książki znając jej tytuł. Otóż głownie wszystko sprowadza się do dwóch słów – żony i kochanki. Oczywiście istotny element – Henryk VIII w końcu chodzi o jego żony i kochanki… Przyzwyczajcie się, bo w tej recenzji często przeczytacie te dwa słowa – żony i kochanki.
     Ponieważ interesuję się nieco bardziej historią, albo raczej konkretnymi jej okresami i filmy kostiumowe to jeden z moich ulubionych gatunków to już pewien czas temu natrafiłam na bardzo, bardzo interesujący serial „Dynastia Tudorów” org. „The Tudors”, (który serdecznie wszystkim polecam, ponieważ jest to jeden z niewielu tak wartościowych i ślicznie zrobionych wizualnie seriali). To on właśnie w większej czy mniejszej mierze zachęcił mnie do bliższego zapoznania się z ową Dynastią. Jednak, co prawda to prawda, ale serial w stu procentach wierny historii nie jest, tak samo zresztą jak główny jego bohater – Henryk VIII Tudor swym żoną.

       Z historii można wiele się dowiedzieć i nauczyć jednak, jeśli obecnie nie jesteś w najmniejszym stopniu nią zainteresowany Ty, który to teraz czytasz – nie czytaj, szkoda Twojego czasu.
  
      W każdym razie książka ta jest zdecydowanie dla osób, które są zainteresowane oczywiście Tudorami, historią. Nie jest to książka obyczajowa czy jakiś thriller. Romans? Też raczej nie. Będzie to na pewno prawdziwa przyjemność dla fanów Dynastii, znajdziemy tam szczegółowe opisy każdej z żon i kochanek króla, oraz jego samego. Opisy charakteru, a także książka pozwoli nam lepiej zrozumieć postępowanie każdej osoby w niej wymienionej. Ponad to jak zwykle przy okazji lepiej poznamy zwyczaje i te de tych czasów.

      Co mogę jeszcze powiedzieć? Dla niewtajemniczonych Henryk VIII Tudor słynie z tego, że w swym życiu miał sześć żon, wszystkie poślubione zgodnie z prawem, które sam sobie ustalał. Skoro kościół nie chciał mu dać rozwodu to sobie od niego odstąpił (kościoła). Młodo poślubił starszą nieco od siebie wdowę po bracie Katarzynę Aragońską, a potem zakochał się do szaleństwa w jej dwórce Annie Boleyn (dla mnie osobiście najbardziej interesującej i barwnej z jego żon). Miał pewne problemy z rozwodem aczkolwiek, jeśli jakaś żona mu się naprzykrzała lub zwyczajnie się nią znudził – pozbywał się jej w ten czy inny sposób w finale skazując na szafot. Było to oczywiście dosyć niecodzienne w tamtym okresie… Małżeństwo z miłości? Król miałby poślubić „nałożnicę”, która pozycją w żaden sposób nie dorównywała już posiadanej żonie? A jednak, Henryk wymykał się wszystkim tym konwenansom, mimo, że w głębi duszy był wielkim tradycjonalistą. Wykorzystywały to w ten czy inny sposób kobiety, na które król spojrzał nieco bardziej życzliwie. Odkąd pierwsza kochanka Anna Boleyn nie chciała być tylko królewską metresą, a królową – każda jej następczyni stawiała sobie taki sam cel, nie bacząc na konsekwencje, jakie poniosła za ten czyn jej poprzedniczka. A dodając do tego królewską obsesje na punkcie męskiego potomka, którego niestety Bóg zawsze mu skąpił – wychodzi z tego wszystkiego niezła burza i zamieszanie nie tylko na królewskim dworze, ale i w całej Europie.

        
    „Żony i kochanki Henryka VIII” wspaniale jak już wspomniałam opisuje nam postępowanie króla, dzięki czemu możemy zdecydowanie głębiej zrozumieć samego Henryka. Treść książki jest bardziej ciekawostką niż prawdziwym źródłem wiedzy o konkretnych osobach, bo jednak kilku rzeczy mi w niej brakuje, niemniej jest to na pewno interesujące, ale nie dla każdego.
    Osobiście polecałabym najpierw zapoznać się z serialem, ponieważ będziemy mieć już w głowie ten niepowtarzalny klimat i obraz, który został tak ładnie stworzony w „The Tudors”. 


sobota, 8 września 2012

"Pani McGinty nie zyje" - Agatha Christie

 
    Tytuł: "Pani McGinty nie żyje"
Autor: Agatha Christie
Gatunek: thriller/sensacja/kryminał
 Ilość stron: 244


   Owszem, owszem – postanowiłam iść za ciosem i po udanej lekturze „Morderstwo w Orient Expressie” zabrałam się bez większego zastanowienia, ot tak za „Pani McGiny nie żyje” i szczerze powiem, że nie żałuję, ale…

Zacznijmy może najpierw od krótkiego opisu tej jakże zawikłanej fabuły. A zatem nasz drogi Herkules Poirot przebywa obecnie na emeryturze i chcąc nie chcąc ma zbyt dużo wolnego czasu, który znowu przysparza mu problemów, bo pojęcia nie ma jak go wykorzystać, czuje się znudzony. Cieszyłoby go niezmiernie w tejże sytuacji gdyby mógł zająć się jakąś ciekawą sprawą. Jak na zawołanie zjawia się u niego policjant Spencer, który służbę swą pełni w niewielkiej miejscowości. Otóż policjanta, który składa wizytę detektywowi trapi pewne zmartwienie. Bowiem ma on swoje dosyć osobliwe wątpliwości, co do mężczyzny, którego ostatnio podczas śledztwa skazał na śmierć… za zabicie pewnej niebudzącej żadnych kontrowersji starszej pani. Motyw? Niewielka sumka pieniędzy, w dodatku całe morderstwo wygląda dosyć nieciekawie i wykonane zostało lekko mówiąc zgoła nieudolne.  Tak samo zastanawiające jest to, że wszystko wygląda dosyć prosto i wszystko wskazuje od samego początku na konkretnego sprawce. Wniosek?  – zbyt prosto! Zabójca, którym rzekomo jest pan Bentley – osoba bardzo spokojna wręcz można by go określić jako niezdarę i (w małej miejscowości) dziwaka zdaje się w ogóle nie pasować do statusu, jaki mu przypięto – mordercy. 

Wrażliwy monsieur Spencer prosi, więc Herkulesa, by jako osoba całkowicie wolna, bez służby przyjrzała się bardziej wnikliwie tej sprawie. Kto wie? Może zdolny detektyw odkryje coś, czego tamten drugi nie zauważył?
Jak to zwykle bywa detektywa na trop doprowadził bardzo niewinny element – buteleczka atramentu, którą niedawno kupowała pani McGinty. Wraz z nią udaje się Herkulesowi odkryć coraz to nowsze i bardziej komplikujące całą sprawę fakty. Po długich poszukiwaniach prawdziwego zabójcy (a czasu, bowiem było niewiele, bo pan Bentley czekał już tylko na ostateczną decyzje sądu), którym towarzyszyło wiele ciekawych sytuacji Poirotowi udaje się rozwiązać sprawę i zarazem uchronić biednego Jamesa Bentleya od śmierci.

   Nie powiem, żeby akcja była cholernie wciągająca. Zdarzały się zwłaszcza na początku nieco nudne momenty, jednak im dalej czytamy tym coraz bardziej jesteśmy zaciekawieni, kto zabił tę biedną (?) panią McGinty. Zapewne Cristie ma wiele, wiele lepszych kryminałów w swym dorobku i ten nie jest jednym z jej najlepszych, mimo to lekturę uważam, za udaną i polecam.

.

.
Online